piątek, 21 września 2012

Frywolitki, czyli ostatnio przeczytałam książkę!!! (tom 1)

"Frywolitki, czyli ostatnio przeczytałam książkę" M.Musierowicz, wyd. Akapit-Press, 2008


Podczas ostatniej wizyty w księgarni, zatrzymałam się przy półce z książkami pani Musierowicz. Nie wiem, dlaczego, ale ciągnie mnie tam zawsze. Chociaż większość pozycji, które wyszły spod pióra tej autorki, od dawna mam w domu, to i tak przystaję, oglądam nowe, pachnące farbą drukarską, wydania, podczytuję fragmenty i uśmiecham się pod nosem. Tym razem, gdy tak stałam, mój wzrok padł na „Frywolitki”.

Ten zbiór felietonów, o jakże przyjemnej nazwie, czytałam już trzy (jeśli nie cztery) lata temu. Wtedy sięgnęłam po nie idąc za tzw. ciosem. Skończyłam Jeżycjadę i wypożyczyłam wyżej wspomniane, chociaż Pani Bibliotekarka mówiła, że to dla trochę starszych. Jednak ja się uparłam i sparzyłam (jak to zwykle bywa). To już nie były beztroskie harce czterech panienek. Tym razem pani Małgorzata opowiadała o książkach. Nie umiałam wtedy tego docenić. Co prawda, kilka felietonów mnie rozśmieszyło i zaciekawiło, lecz większość po prostu nudziła. Omijałam bogate cytaty, niektóre opowiastki… Stojąc wtedy w księgarni nad tą książką postanowiłam dać „Frywolitkom” jeszcze jedną szansę.

Zaczęło się od wstępu, który nie był typowym wstępem. Był pierwszym felietonem i  był taki jak całe frywolitki. A co to są frywolitki? Posłuchajcie:

…tytuł naszych felietoników pochodzi od francuskiego słowa  f r i v o l e  - płochy, lekkomyślny, błahy. F r y w o l i t k i  zaś, czyli, powiedzmy, b ł a h o s t k i  - to nazwa prześlicznych koronek, które potrafi wykonać własnoręcznie moja Mama. Pomysł, by nazwa tych koronek była tytułem felietonu, wziął się, mówiąc otwarcie, z bezsilnej zawiści. Uczucie to opanowuje mnie zawsze, gdy  widzę, co moja Mama potrafi zrobić swoimi rękami, w zasadzie bardzo podobnymi do moich , z tym, że  jednak moje są bardziej – jak to się mówi – maślane. Frywolitki, jakie wykonuje moja Mama przy użyciu Specjalnego Czółenka, są tak precyzyjne, wdzięczne i ładne! Zaczyna się od małego oczka,  a potem już tylko – ba, t y l k o! – snuje się i nawija w kółeczko, dorabiając oczka następne, oraz zawijaski, figlaski, ząbki, wypustki i inne dygresje. Kiedy raz siedziałam, wpatrując się z nabożnym podziwem w to, co Mamie udaje się wyczarować ze zwykłych nici, pomyślałam sobie na pociechę, że właściwie to i ja tak potrafię, tylko nie rękami, a głową. I że można by spróbować  zrobić frywolitki – mentalnie.

Ja do tych nitkowych frywolitek mam słabość. Posiadam trzy cudowne zakładki zrobione właśnie tą techniką (robiła je, notabene, Czytelniczka pani Musierowicz) i za każdym razem się nimi zachwycam. Więc, jeśli takie mi się podobają, to dlaczego miałyby mi się nie spodobać  mentalne? 

Pierwsza właściwa frywolitka (po frywolitce wstępnej) opowiadała o pani Elizie Orzeszkowej – pisarce znanej w całej Polsce, której opisy przyrody, dla większości uczniów, są zmorą. Ta właśnie pani Eliza, od dłuższego czasu chodzi mi po głowie, od dłuższego czasu się do niej uśmiecham. Po części, dlatego, że czytałam wspomnienia Zuzanny Rabskiej, po części dlatego, że ciągle mam w pamięci piękną recenzję Eliny. Chyba właśnie dlatego, że od tego felietonu zaczęła się ta książka i od faktu, że autorka podchodziła do tematu pełna zrozumienia, polubiłam z miejsca frywolitki. Co prawda, Bardziej Doświadczonych Czytelników mogą razić wszelkie zwroty trochę jakby nie z tej szarej ziemi, takie słoneczne, optymistyczne i pełne uśmiechu, które kieruje pani Małgorzata do odbiorców. Ale to chyba ich problem, prawda? Ja zapisałam kolejny tytuł na liście „must read” i czytałam dalej.

Chociaż felietony miałam sobie dawkować, tak jeden przed snem, nie umiałam. Na raz przeczytałam kilka i nie było mi dość. Dawno bowiem nie spotkałam się, żeby ktoś opowiadał z takim znawstwem i pasją za razem, o książkach czasem wręcz klasycznych, a czasem nieznanych chociaż pięknych. Poza tym, sam styl autorki wręcz zachęcał do kolejnej lektury, do notowania sobie poszczególnych tytułów, które po prostu CHCE się czytać. Chciałam dalej poznawać chociaż kawałek życia Andersena, Krzysia z bajki o Kubusiu Puchatku, Jane Austen. Chciałam czytać, kupić od razu te książki i wszystkie na raz poznać. Pani Małgosia po prostu zaraziła mnie swoją pasją.

Jednak jak to bywa w przypadku felietonów, nie mówiły one tylko o książkach. Autorka  pisała o ogrodach, spotkaniach, ludziach, listach od Czytelników, miejscach… Opowiadała przeróżne anegdotki, często cytowała opisywane przez siebie książki. Jednak o czym by nie pisała i tak przez wszystkie słowa wybijał się ten optymizm, który jest tak widoczny również w Jeżycjadzie.

Pozycja jest wprost obowiązkowa dla miłośnika cyklu o Borejkach. Dla miłośników książek  również. Jednak jeśli nie znacie domowników mieszkanka przy Roosvelta 5, to najpierw zajrzyjcie do „Szóstej klepki",a dopiero potem smakujcie "Frywolitki". To jest jedna z tych książek, do których często się wraca.

1 komentarz:

  1. ja pierwszą część mam u siebie na półce, kolejną doczytuję na kanapce w empiku w wolnych chwilach ;)

    OdpowiedzUsuń