wtorek, 18 czerwca 2013

"Córka Robrojka"


Bella to znaczy "piękna". Tak mówią na Arabellę Rojek, córkę Roberta. Ona i jej ojciec pojawiają się znienacka w Poznaniu, po tym, gdy Robrojek plajtuje, wykiwany przez nieuczciwego wspólnika.

Poznań jest dla niego miejscem, gdzie się wraca, choćby i z podwiniętym ogonem, miastem, gdzie Robert zostawił serce, znajomych, ulubione miejsca i zakątki.
W Poznaniu Bella poznaje Cezarego Majchrzaka, nazywanego Przeszczepem, osobnika o aparycji mało efektownej, ale o interesujących, nieco melancholijnych poglądach.

Tutaj Idusia wozi na spacery synka Józinka, nieustannie do niego mówiąc w nadziei, że poprawi to jego zdolności werbalne i zagadując go niemal na śmierć.

Tutaj wiotka Natalia miota się w uczuciach o Filipa, kapryśnego i nerwowego artysty.

Tutaj poczciwy Robert spotyka swoją dawną miłość, czarnooką, giętką Anielę i ze zdumieniem obserwuje swoje odczucia na jej widok.

Tutaj losy wszystkich wymienionych (plus jeszcze trochę) osób splatają się, jak włóczka we wzorzystym swetrze.

A kończy się - jak zwykle szczęśliwie? To też, ale bardziej podoba mi się, że autorka nie stawia kropki nad "i".

piątek, 22 marca 2013

Zapowiedzi, zapowiedzi...

Mięśnie fana Jeżycjady są napięte, są w stanie gotowości i całodobowej czujności od kiedy zamknął owy fan "McDusię". Bystre oczka codziennie wypatrują jednego: "Wnuczki do orzechów". Kolejnej części wspaniałej serii. Do wydana dwudziestego tomu droga jeszcze daleka, jednak ostatnio fan cieszy się niezmiernie. Dlaczego? Bo okładka już jest.


Delikatna, marzycielska i wcale nie ruda! Kimże jest tytułowa wnuczka? Ma ktoś swoje typy?

sobota, 20 października 2012

"McDusia"

 Są pisarze i pisarze. Jedni to dla nas nowość – sięgamy po ich książki, by sprawdzić, czy nas zaczarują, czy znajdziemy w nich coś dla siebie. Inni to nasi można by rzec starzy znajomi, po których dzieła biegniemy na złamanie karku tuż po premierze, których polecamy wszystkim i wszędzie, do których wracamy na okrągło i w dodatku nigdy nam to się nie nudzi.

Od długiego czasu tym drugim typem pisarza jest dla mnie Małgorzata Musierowicz. Zaczęło się od zbieranego (jeszcze przez Mamę) w odcinkach Opium w rosole. Potem było wszystkie 18 tomów i wreszcie nadeszła ona, McDusia.

Czekałam długo, doczekałam się i powiem jedno: nie żałuję. Może jestem ślepa (czy zaślepiona), może jakaś niedzisiejsza i nienormalna, bo chociaż zapewne wiele tej książce da się zarzucić, to ja jestem z tych, którzy złego słowa na nią nie powiedzą.

Dlaczego? Otóż, jak już wyczekałam się te cztery lata i po raz kolejny dostałam porcję ciepła, spokoju, zapachu książek i cytatów  z wierszy, to narzekać nie będę.
Co więcej, McDusię  polubiłam. Polubiłam za wszelkie Kopce Mrówek, za Laurę i Adama, za nowe oblicze Ignasia, za niezawodnego Józefa, za prezenty profesora Dmuchawca, migawki wielu znanych mi od tak dawna twarzy, Bernarda i jego zielone dzieła, nawet za tę typową dla XXI wieku Magdusię.

I dziękuję za tę książkę Autorce. I cieszę się, że będzie Wnuczka do orzechów. Zachęcać do niczego nie mam zamiaru. Fanów pani Musierowicz przecież nie trzeba, a tym, którzy dopiero chcą rozpocząć swoją przygodę z Jeżycjadą, proponuję na początek Szóstą klepkę.

Na tym skończmy tę kompletnie nieobiektywną notkę. Ot co. 

"McDusia" Małgorzata Musierowicz, wyd.Akapit-Press, 2012

piątek, 21 września 2012

Frywolitki, czyli ostatnio przeczytałam książkę!!! (tom 1)

"Frywolitki, czyli ostatnio przeczytałam książkę" M.Musierowicz, wyd. Akapit-Press, 2008


Podczas ostatniej wizyty w księgarni, zatrzymałam się przy półce z książkami pani Musierowicz. Nie wiem, dlaczego, ale ciągnie mnie tam zawsze. Chociaż większość pozycji, które wyszły spod pióra tej autorki, od dawna mam w domu, to i tak przystaję, oglądam nowe, pachnące farbą drukarską, wydania, podczytuję fragmenty i uśmiecham się pod nosem. Tym razem, gdy tak stałam, mój wzrok padł na „Frywolitki”.

Ten zbiór felietonów, o jakże przyjemnej nazwie, czytałam już trzy (jeśli nie cztery) lata temu. Wtedy sięgnęłam po nie idąc za tzw. ciosem. Skończyłam Jeżycjadę i wypożyczyłam wyżej wspomniane, chociaż Pani Bibliotekarka mówiła, że to dla trochę starszych. Jednak ja się uparłam i sparzyłam (jak to zwykle bywa). To już nie były beztroskie harce czterech panienek. Tym razem pani Małgorzata opowiadała o książkach. Nie umiałam wtedy tego docenić. Co prawda, kilka felietonów mnie rozśmieszyło i zaciekawiło, lecz większość po prostu nudziła. Omijałam bogate cytaty, niektóre opowiastki… Stojąc wtedy w księgarni nad tą książką postanowiłam dać „Frywolitkom” jeszcze jedną szansę.

Zaczęło się od wstępu, który nie był typowym wstępem. Był pierwszym felietonem i  był taki jak całe frywolitki. A co to są frywolitki? Posłuchajcie:

…tytuł naszych felietoników pochodzi od francuskiego słowa  f r i v o l e  - płochy, lekkomyślny, błahy. F r y w o l i t k i  zaś, czyli, powiedzmy, b ł a h o s t k i  - to nazwa prześlicznych koronek, które potrafi wykonać własnoręcznie moja Mama. Pomysł, by nazwa tych koronek była tytułem felietonu, wziął się, mówiąc otwarcie, z bezsilnej zawiści. Uczucie to opanowuje mnie zawsze, gdy  widzę, co moja Mama potrafi zrobić swoimi rękami, w zasadzie bardzo podobnymi do moich , z tym, że  jednak moje są bardziej – jak to się mówi – maślane. Frywolitki, jakie wykonuje moja Mama przy użyciu Specjalnego Czółenka, są tak precyzyjne, wdzięczne i ładne! Zaczyna się od małego oczka,  a potem już tylko – ba, t y l k o! – snuje się i nawija w kółeczko, dorabiając oczka następne, oraz zawijaski, figlaski, ząbki, wypustki i inne dygresje. Kiedy raz siedziałam, wpatrując się z nabożnym podziwem w to, co Mamie udaje się wyczarować ze zwykłych nici, pomyślałam sobie na pociechę, że właściwie to i ja tak potrafię, tylko nie rękami, a głową. I że można by spróbować  zrobić frywolitki – mentalnie.

Ja do tych nitkowych frywolitek mam słabość. Posiadam trzy cudowne zakładki zrobione właśnie tą techniką (robiła je, notabene, Czytelniczka pani Musierowicz) i za każdym razem się nimi zachwycam. Więc, jeśli takie mi się podobają, to dlaczego miałyby mi się nie spodobać  mentalne? 

Pierwsza właściwa frywolitka (po frywolitce wstępnej) opowiadała o pani Elizie Orzeszkowej – pisarce znanej w całej Polsce, której opisy przyrody, dla większości uczniów, są zmorą. Ta właśnie pani Eliza, od dłuższego czasu chodzi mi po głowie, od dłuższego czasu się do niej uśmiecham. Po części, dlatego, że czytałam wspomnienia Zuzanny Rabskiej, po części dlatego, że ciągle mam w pamięci piękną recenzję Eliny. Chyba właśnie dlatego, że od tego felietonu zaczęła się ta książka i od faktu, że autorka podchodziła do tematu pełna zrozumienia, polubiłam z miejsca frywolitki. Co prawda, Bardziej Doświadczonych Czytelników mogą razić wszelkie zwroty trochę jakby nie z tej szarej ziemi, takie słoneczne, optymistyczne i pełne uśmiechu, które kieruje pani Małgorzata do odbiorców. Ale to chyba ich problem, prawda? Ja zapisałam kolejny tytuł na liście „must read” i czytałam dalej.

Chociaż felietony miałam sobie dawkować, tak jeden przed snem, nie umiałam. Na raz przeczytałam kilka i nie było mi dość. Dawno bowiem nie spotkałam się, żeby ktoś opowiadał z takim znawstwem i pasją za razem, o książkach czasem wręcz klasycznych, a czasem nieznanych chociaż pięknych. Poza tym, sam styl autorki wręcz zachęcał do kolejnej lektury, do notowania sobie poszczególnych tytułów, które po prostu CHCE się czytać. Chciałam dalej poznawać chociaż kawałek życia Andersena, Krzysia z bajki o Kubusiu Puchatku, Jane Austen. Chciałam czytać, kupić od razu te książki i wszystkie na raz poznać. Pani Małgosia po prostu zaraziła mnie swoją pasją.

Jednak jak to bywa w przypadku felietonów, nie mówiły one tylko o książkach. Autorka  pisała o ogrodach, spotkaniach, ludziach, listach od Czytelników, miejscach… Opowiadała przeróżne anegdotki, często cytowała opisywane przez siebie książki. Jednak o czym by nie pisała i tak przez wszystkie słowa wybijał się ten optymizm, który jest tak widoczny również w Jeżycjadzie.

Pozycja jest wprost obowiązkowa dla miłośnika cyklu o Borejkach. Dla miłośników książek  również. Jednak jeśli nie znacie domowników mieszkanka przy Roosvelta 5, to najpierw zajrzyjcie do „Szóstej klepki",a dopiero potem smakujcie "Frywolitki". To jest jedna z tych książek, do których często się wraca.

niedziela, 1 lipca 2012

Mery przystępuje do wyzwania

źródło
Postanowiłam i ja się sprawdzić, i ja wszystko poukładać.

Książki pani Musierowicz towarzyszą mi od dziecka. Tomik opowiadań "Hihopter", potem "Ble-ble", "Kluczyk" aż wreszcie ukochana Jeżycjada. Osiemnaście tomów wspomnień, cudownego humoru, ciepła, literatury, cytatów łacińskich, PRLu, barwnych postaci, ognistych charakterów, zawodów miłosnych, problemów dorastających ludzi... Można by rzec: klasyka do której chce się wracać i wracać. Na okrągło. Jak do starych przyjaciół.

Oczywiście za mną są również wszystkie "Frywolitki", cały cykl "Gawęd kulinarnych". Prócz trudno dostępnego "Tym razem na serio" i kilku opowiadań dla najmłodszych czytałam wszystkie książki pani Musierowicz.

Więc dlaczego tu jestem? Bo uwielbiam do każdej z tych powieści wracać, bo chciałabym wreszcie przelać "na papier" choć część spostrzeżeń towarzyszących mi w trakcie lektury, chciałabym się podzielić nimi z Wami.

Główny cel:
-przypomnienie sobie "Bambolandii"
-złapanie "Tym razem na serio"

Cele drugoplanowe:
-odświeżenie (po raz kolejny w tym roku) niektórych części Jeżycjady
-powrót do "Frywolitek"

Teraz tylko pozostaje siadać i czytać!

sobota, 2 czerwca 2012

Meme przeczytała! ^^ - "Córka Robrojka"


Wyd. Akapit-Press
Wrzesień 2003 , 218 str.
Ocena: 8/10 Bardzo dobra

Jak wiecie, jedną z moich ulubionych pisarek jest właśnie Pani Małgorzata Musierowicz. Dlatego z wielką chęcią przemierzam przez kolejne tomy tak uwielbianej przeze mnie Jeżycjady. Pani Musierowicz, jak wszyscy wiemy ukończyła VII Liceum Ogólnokształcące im. Dąbrówki w Poznaniu oraz Akademię Sztuk Pięknych w Poznaniu. Z zawody jest grafikiem, ale pisywała również felietony do Tygodnika Powszechnego (wydane później w formie trzech książek Pt. „ Frywolitki, czyli ostatnio przeczytałem książkę!!! ” .  Jednak nie wszyscy wiemy, że autorka ta debiutowała w latach 70. XX w. powieścią „ Małomówny i rodzina”, który rozpoczął dobrze znany wszystkim czytelnikom Musierowicz cykl Jeżycjada. Seria ta może się cieszyć ogromnym sukcesem nie tylko z powodu niezliczonej liczby czytelników, ale również dlatego, że na podstawie trzech części powstały dwa filmy - „ESD” i „Kłamczucha”.  Książki Pani Małgorzaty zyskały wiele nagród: „ Kwiat Kalafiora” został wpisany na Listę Honorową im. Hansa Christiana Andersena, „Kłamczucha” zdobyła zaś Złote Koziołki, a „Noelka” została wpisana na polską listę Międzynarodowej Izby ds. Książek dla Młodych (IBBY). Jej popularne powieści zostały przetłumaczone na wiele języków, m.in. na japoński, czeski, szwedzki, węgierski, niemiecki i słoweński.

W kolejnej części czytanej przeze mnie ( ta nosi numer 11) poznajemy Bellę – córkę Roberta Rojka, którego już oglądaliśmy w pierwszych częściach. Robrojek po niefortunnym pobycie w Łodzi wraca do Poznania i tam próbuje stworzyć swej córce ciepły dom. Jako wieloletni przyjaciel Gabrysi zostaje otoczony troskliwą opieką rodziny Borejków. Z jedną z córek – Natalią nawiązuje silniejszą więź. Bella zyskuje nowych przyjaciół oraz wielbicieli, podczas gdy, wśród kilku awantur i niepowodzeń jej ojciec spowija im ciepłe gniazdko.

Jest to już następna część z serii Jeżycjada, którą czytam i na której nie zawiodłam się.  W tej części powraca lubiany przeze mnie Robrojek – teraz już dojrzały i odpowiedzialny ojciec. Poznajemy też Arabellę - córkę Roberta, której matka – flecistka zmarła, gdy dziewczynka była mała. Dojrzały Rojek przeprowadza się z córką do Poznania jako bankrut. Mimo to jest pozytywnie nastawiony do życia – wie, że w kochanym przez niego Poznaniu, życie znów pobiegnie dobrym torem. Pani Musierowicz pokazuje mam w swojej kolejnej powieści, że chęci są najważniejszym warunkiem do sukcesu. Wiara czyni człowieka silniejszym, a chęci tylko motywują do kolejnych działań. Robrojek wie, że przegrał życie w łodzi i próbuje teraz wstać na nowo z upadku. Nie poddaje się i podejmuje się nawet najgorszej pracy. Te wydarzenia pokazują nam, że człowiek nigdy nie powinien się poddawać. Wiadomo, że porażka jest dla nas dużym ciosem, przykrością. Trudno nam myśleć pozytywnie, gdy nasze życie okazuje się jedną wielką klapą. Mimo to powinniśmy powstać i z wiarą iść do przodu, bo przecież „Sukces polega na tym, by iść od porażki do porażki nie tracąc entuzjazmu.”

Dalszą część mojej recenzji możecie przeczytać TUTAJ ;D

Meme przystępuje do wyzwania ;D

Oniemiałam z wrażenia, kiedy natrafiłam na stronę poświęconą wyzwaniu, które jest poświęcone literaturze Małgorzaty Musierowicz ;) I jakże nie mogłam nie dołączyć? ;D

Pozycji pisanych piórem Pani Małgorzaty, które przeczytałam jest wiele. Czytam całą Jeżycjadę po kolei. Aktualnie jestem na etapie "Tygrysa i Róży".

W planie mam przeczytać pozostałe części mojej ulubionej serii, a także inne publikacje, zwłaszcza związane z przepisami i gotowaniem ;D

piątek, 10 grudnia 2010

"Dziecko piątku"

Zarzekałam się, że po "Pulpecji" odpocznę sobie od książek pani Musierowicz. No i po co było się zarzekać? "Dziecko piątku" okazało się doskonałą odtrutką na mdławą słodycz "Pulpecji". Przez Aurelię, pamiętną Gieniusię z "Opium w rosole", Genowefę Trombke, Pompke czy też Sztompke, która wpraszała się z uśmiechem do obcych ludzi na obiadek. Teraz Aurelia wyrosła na nastolatkę, pochmurną, o zaciętych ustach i niechętnym spojrzeniu. Rok temu zmarła jej mama, a Aurelia, mimo iż z mamą (kiedy żyła) nie umiała znaleźć wspólnego języka, to szczerze i mocno ją kochała. Po pogrzebie dziewczynką zajął się ojciec (który wcześniej opuścił żonę z córką i zamieszkał z inną kobietą), zresztą, zaraz tam zajął. Po prostu zamieszkała w jego domu, we własnym pokoju, obok nowej partnerki ojca i jej syna. I tak sobie mieszkała, cała ścierpnięta w środku, zła na siebie, jakoś skulona i do tego bezbronna. 
Wyraźnie brakuje jej ciepła, czułości, miłości i troskliwości. Na szczęście ma babcię. Na szczęście wyprowadza się do niej na czas wakacji. A babcia (ach, te cudowne babcie o spracowanych kochanych rękach), jak Gerda z baśni Andersena, topi w sercu Aurelii lodowe szkiełko, co tam wpadło rok temu i do teraz nie mogło wypaść. 
Oczywiście nie samą Aurelią "Dziecko piątku" żyje i z prawdziwym zainteresowaniem czytałam o starych znajomych: Gabrysi i Grzesiu, Pyzie i Tygrysku. Ważny jest Konrad Bitner, brat Bebe B. Istotna jest Kreska, jej mąż Maciek i profesor Dmuchawiec. Pojawił się też wcześniej nie eksponowany woźny, pan Jankowiak, starszy pan, niby groźny i srogi, a i tak koniec końców rozbrojony atmosferą domu Borejków. Jak każdy czytelnik, który zabrnął aż tutaj. 

wtorek, 16 listopada 2010

"Pulpecja"

"Pulpecja" jest dla tych wszystkich miłośniczek (ok, miłośników też) Jeżycjady, które nie są smukłej i strzelistej budowy. Jest też dla tych, którym coś się w życiu nie udało, coś zawaliły. A także dla tych, które uwielbiają szczęśliwe zakończenia.
Bo Pulpecja jest pulchniutką blondynką z dołeczkami w policzkach, uroczym dziewczęciem, które oblewa maturę - całkowicie ze swojej winy. Bo się zakochuje. Z wzajemnością. Toteż wszystko kończy się szczęśliwym happy endem.
Jak każda książka Musierowicz, tak i ta jest przepojona miłością. Kochają się Mila i Ignacy Borejkowie, kochają się Ida i Marek, Gabrysia kocha wszystkich, a w Pulpecji kochają się wszyscy (wrażliwi na obfite wdzięki niewieście) chłopcy. Tomek kocha się w Elce, Roma w Baltonie, Maciek w Kresce i vice versa - można by tak jeszcze długo wymieniać.
Dlatego muszę sobie zrobić przerwę przed następną jeżycjadową książką, żeby mnie nie zemdliło od tego nadmiaru słodyczy i latających wszędzie tłuściutkich amorków.

wtorek, 2 listopada 2010

"Noelka"

W ramach nadrobienia zaległości u pani M. M. zabrałam się za następną książkę po "Brulionie Bebe B", czyli za "Noelkę".
Elżbieta, Elka, Noelka, No-Elka, Nie-Elka, Elka Nie. Bo Elka jest na nie, jest rozpieszczona, niechętna, trochę roszczeniowa. A w Wigilię przebiera się za Aniołka* i towarzyszy Mikołajowi (niejaki Tomcio, do usług) w tournee po domach, gdzie potrzebują Mikołaja z Aniołkiem* do wręczania prezentów, oczywiście za opłatą. Naburmuszona Elka robi swoje, uśmiechnięty Tomcio również, a przed ich oczami, jak w kalejdoskopie, przesuwają się wigilijne domy. Domy, mieszkania, wynajęte pokoje, klitki, pałace. Gwarne i tłoczne albo ciche. Bogate albo biedne. Skrzące się ozdobami albo skrzące się uśmiechami. I ludzie, rodziny, małżeństwa, dzieci, dziadkowie, wnuczęta.
"Opowieść wigilijna" Dickensa się kłania - i nic to, że takie podobne, że wydźwięk ten sam, to przecież Musierowicz, to Jeżycjada, zaglądamy tu do wszystkich bohaterów poznańskiej sagi (no dobra, do braci Lisieckich nie), z Borejkami na czele. Kreska, Dmuchawiec, Aniela z Bernardem... skaczemy to tu, to tam, zaglądamy, co się komu urodziło i jak ma ubraną choinkę.
Ciepła książka, choć akcja dzieje się w zimie. Cieplutka.

* - był Elf